piątek, 28 marca 2014

Rozdział III

    Nie zdarzyło się jeszcze coś takiego, żeby mężczyzna otworzył mi drzwi samochodu, żebym mogła swobodnie wyjść. Jednak jak się okazało, rodzą się tacy na tym świecie. Bezgłośnie podziękowałam Marco za ten szarmancki gest, przyglądając się szyldowi... kawiarni. Właśnie tutaj miał się odbyć ten mini koncert. Nie miałam pojęcia, jakiego typu muzyka może być grana w takim miejscu. Raczej spokojna, pasująca do otoczenia. Cała kamienica była zbudowana z czerwonych cegieł, dodając jej jeszcze więcej uroku.
   - Może mi w końcu zdradzisz, jaki to koncert?- zapytałam, kiedy złapał mnie pod ramię i zaczął prowadzić do lokalu.
   - Jazz. Jakoś niedawno o dziwo odkryłem ten rodzaj muzyki, który jakoś wcześniej musiał być bardzo dobrze przede mną ukryty - mruknął rozbawiony, kręcąc przy tym głową. Zaczęłam się zastanawiać, czy coś wiem o tym gatunku, którego wcześniej nie słyszałam.
    Okazało się, że prawie wszystkie miejsca w kawiarence Eine Konstellation der Sterne* są już zajęte. Wskazałam mojemu towarzyszowi dwuosobową kanapę przy samej scenie, wraz z dość niskim stolikiem kawowym, który sprawiał wrażenie dość starego i wysłużonego. Szybko powiesiłam swój płaszczyk na wieszaku, po czym poszłam w wcześniej zauważone miejsce. Marco opadł tuż obok mnie z uśmiechem na ustach.
    - Dziwię się, że nikt nie zajął tego miejsca.- Roześmiał się cicho, a ja po chwili dość nieśmiało do niego dołączyłam. Kelnerka w czarnej spódniczce za kolano przyniosła nam dwa capuccino z bitą śmietaną i dwa czekoladowe muffinki. Od samego patrzenia na tę słodkość od razu ślinka pociekła mi do ust. Na razie jednak powstrzymałam się od konsumpcji, chcąc wchłonąć jak najwięcej szczegółów wystroju tego miejsca. Nie było duże, ale dość przytulnie urządzone. Znajomy zapach cynamonu rozchodził się niemal wszędzie, upajając swoją wonią niemal wszystkich gości, których było dzisiaj naprawdę dużo. Wszyscy ginęli w półmroku scenowych świateł.
    - Widocznie mieliśmy szczęście - odparłam, przeczesując włosy ręką. Poczułam, że na moją szyję wpełzła rumieniec, kiedy Marco spojrzał mi prosto w oczy. Widziałam w nich jakąś prośbę, obietnicę... Tylko jaką? Nie mogłam tego określić na tą chwilę. Z głębokiego zamyślenia wyrwały nas ciche gwizdy i oklaski, które obwieszczały przybycie artysty.
    Trzymał w rękach puzon, który z pewnością siebie mężczyzna demonstrował wszystkim tutaj zebranym. Usiadł na krześle barowym, które w proteście zaskrzypiało. Po jego twarzy przebiegł wyraz niezdecydowania, jednak trwało to tylko ułamek sekundy. Śmiało przyłożył ustnik do spierzniętych warg, a z instrumentu muzycznego wydobyły się pierwsze, głębokie dźwięki. Zacisnęłam palce na obiciu kanapy, zamykając przy tym oczy, chcąc jak najbardziej delektować się się każdym dźwiękiem. Wydawało mi się, że słyszę historię zapomnianej przez wszystkich na tym świecie miłości. Dwoje zakochanym mijało się często obok siebie, nie wiedząc nawet, że są oboje w tym samym miejscu. Późniejsze takty zdawały się coraz bardziej melancholijne, doprowadzając nas nową ścieżkę melodii. Jeden wysoki dźwięk zdawał się być jakimś ostrzeżeniem, groźbą dla szczęśliwych ludzi z muzycznej historii. Zaczęła się kakofonia wysokich i niskich dźwięków, które doskonale się ze sobą przeplatały.
    Kiedy się ocknęłam, mężczyzny na scenie już nie było. Całą kawiarnię wypełniały głosy dyskusji wszystkich gości, jak to by ocenić występ. Niespodziewanie zdałam sobie sprawę, że moja głowa leży oparta na barku Marco. Zdziwiłam się sama sobie, bo nie było aż tak mi z tym... źle. Uśmiechnęłam się pod nosem, a moje policzki niemal natychmiast zapłonęły ognistym rumieńcem.
     - I jak? Podobał ci się?- zapytał, dopijając swój napój. Po chwili podał mi także mój. Musiałam stwierdzić, że to capuccino jest jednym z lepszych, jakie piłam w swoim dotychczasowym życiu.
      - To było super. Naprawdę nie wiem, jak mogłam wcześniej przegapić coś tak wspaniałego - mruknęłam, odchrząkując cicho. Odsunęłam się od niego troszeczkę, jednak nasze kolana wciąż się stykały.
    - Wyglądał niemal, jakby ktoś cię zahipnotyzował. Nie widziałem jeszcze takiej kobiety, która tak bardzo wczuwała się w muzykę - powiedział szczerym tonem, odstawiając kubek. Ja także wkrótce skończyłam swój i zabrałam się za apetyczną muffinkę. Zaczęliśmy się z siebie śmiać, kiedy na mój nos wskoczył kawałek czekolady. Nasza rozmowa zdawała się nie mieć końca, aż zorientowaliśmy się, że oprócz nas nie ma prawie nikogo w lokalu, oprócz czterech nieznajomych osób.
    - Czas się zbierać - powiedział jakby trochę smutnym tonem, podając mi w ręce płaszcz. Po ruszeniu samochodu nasza rozmowa znów zaczęła się toczyć. Co raz wybuchałam śmiechem, kiedy mój towarzysz postanowił opowiedzieć mi coś śmiesznego. Mój wyraz twarzy wyraźnie posmutniał, kiedy wjechaliśmy na dobrze znaną mi ulicę. Westchnęłam cicho, odpinając pas.
   Wysiadłam z samochodu, wcześniej oczywiście otwartego z mojej strony przez Marco. Podałam mu swoją dłoń, którą ścisnął delikatnie, nie puszczając jej jednakże. Przygryzłam wargę, odpowiadając mu uśmiechem. Przez cały czas do drzwi trącaliśmy się ramionami, nie puszczając swoich splecionych dłoni. Stanęłam przed drzwiami, obejmując się ramionami.
   - Dziękuję za ten wspaniały wieczór - powiedziałam, uśmiechając się do niego szeroko.
   - Mogę liczyć na powtórkę takiego spotkania?- zapytał, przeczesując palcami swoją fryzurę.
   - Oczywiście... Zadzwonię do ciebie najpóźniej jutro wieczorem i powiem ci, co wymyśliłam.
Skinął głową i przysunął się do mnie, cmokając zalotnie w policzek. Tym razem to on podziękował mi za wieczór i odszedł, co rusz się na mnie oglądając. A ja wkroczyłam do domu dopiero wtedy, kiedy jego samochód zniknął mi z oczu.

3 komentarze:

  1. Masz bardzo bogaty styl pisania. Lubię to :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Super. Szybko kolejny....!

    OdpowiedzUsuń
  3. Ciekawy rozdział ;) Powiadamiaj mnie o nowych na http://cierpiaczamarzenia.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń