środa, 3 czerwca 2015

Rozdział 36. Będziemy się z tego śmiali.

Spojrzałem na swoje odbicie w lustrze, w między czasie rzucając pełnym rezerwy spojrzeniem w stronę szafy, gdzie pozostały jej nieliczne rzeczy. Nie wiem, czemu Mats ich nie zabrał. Ewidentnie nie zamierzała tu wracać. Nie do mnie. Zazgrzytałem zębami, przymykając powieki. Dzwoniłem kilkakrotnie do Alex, ale nawet nie chciała słyszeć o moich prośbach, gdzie konkretnie pojechała. Wiedziałem tylko, że do Warszawy, najpewniej do babci. Nie utrzymywała kontaktów z swoimi rodzicami, którzy od samego początku byli sceptycznie nastawieni do jej wyjazdu tutaj. Od tamtej pory praktycznie ze sobą nie rozmawiali. Przynajmniej brunetka tak mi to wszystko wytłumaczyła. Poniekąd powinienem zacząć o niej myśleć w czasie przeszłym, ale nie potrafiłem. Nie po tym, co razem przeszliśmy. Na treningu nie potrafiłem się na niczym skupić, psując nawet proste akcje, przez co większość drużyny spoglądała na mnie z widocznym zdziwieniem. W końcu zdrowo przegiąłem, dość niepotrzebnie faulując Ilkaya. Jurgen uniósł jedną brew ku górze, machnięciem ręki karząc mi zejść do szatni. Nie patrząc na nikogo poszedłem w odwrotnym kierunku, wściekle patrząc przed siebie. Zignorowałem nawoływanie Kuby i Matsa, którzy jako jedyni wiedzieli, dlaczego dzisiaj jestem tak bardzo rozkojarzony. Korki wystukiwały gniewny rytm na betonie, nie mogłem w żaden sposób usłyszeć pośpiesznych kroków trenera, który za wszelką cenę starał się mnie dogonić. Złapał dość brutalnie moje ramię, na co zareagowałem głośnym syknięciem niezadowolenia. Próbowałem się wyszarpnąć, lecz przyniosło to inne skutki niż myślałem.
- Spokojnie, Marco - zaczął stanowczo, spoglądając prosto w moje roziskrzone od emocji tęczówki - możesz mi powiedzieć, o co chodzi? Przecież obaj dobrze wiemy, że to raczej nie ma związku z twoją formą, na którą narzekać nie mogę.
- Nie ma o czym mówić. To nie takie proste, jak się wydaje - warknąłem przeciągle, zaciskając zęby.
- To w takim razie czemu tego z siebie nie wyrzucisz? Czemu nie chcesz z nikim porozmawiać? - zapytał, nadal siląc się na łagodny ton. Zerknąłem na niego kątem oka, próbując w końcu to wydusić.
- Rozmawiam, tylko to nic nie daje! - krzyknąłem, ewidentnie zwracając na siebie całą uwagę kibiców, którzy z szczęśliwym wyrazem na twarzy opuszczali nasz ośrodek treningowy, trzymając własne trofea w postaci podpisanych przez nas szalików, koszulek i kartek. Ich życie było takie proste. Poukładane. Bez problemów.
- W zasadzie to chyba już wiem, o co Ci chodzi - powiedział, kręcąc przy tym głową - co takiego nabroiłeś, że Olivia nie jest już z tobą?
Zamykałem i otwierałem usta na przemian niczym ryba świeżo wyciągnięta z wody. W tamtym momencie opuściły mnie wszystkie siły, a słowa mówiły same za siebie. Zmarszczył czoło, wzdychając cichcem. Puścił moje ramię, które mimowolnie zacząłem masować.
- Zawsze, odkąd pamiętam, miałeś talent do różnych wybryków - zaśmiał się krótko, żebym najwyraźniej nie zrozumiał tego inaczej niż powinienem - nie próbowałeś jej zatrzymać?
- Owszem - głośno przełknąłem ślinę, idąc razem z nim w kierunku szatni - z samego rana najpierw pojechałem do Alex, potem do Matsa. Wyjechała do Warszawy. A ja nie mam zielonego pojęcia, jak ją znaleźć.
- Nie jesteś sobą, kiedy nie ma jej przy tobie. Wiem, zaraz pewnie powiesz, iż ględzi ci to jakaś stara niedołęga - powiedział podwyższonym tonem, z trudem powstrzymując się od wybuchnięcia śmiechem. - Sam pamiętam, jak poznałem Ullę i jak to później z nami razem było. A uwierz mi na słowo, przez dłuższy okres czasu nie było dnia bez kłótni. Chociaż nie miałem takich przygód jak ty, to można jakoś porównać obie sytuacje.
- Być może - wzruszyłem ramionami, otwierając drzwi do jego gabinetu. Opadłem bez sił na najbliższy fotel, dostrzegając widoczny nieład na biurku. Przygryzłem nerwowo wargę, starając się aż tak bardzo nie okazywać mojego zdołowania.
- Pewnie za kilka miesięcy będziemy się z tego razem śmiali, zobaczysz.
- Oby.
Teraz żałuję, że tak na niego naskoczyłem. Przecież nie był nic winien sytuacji, w którą sam się wpakowałem i miałem zamiar wyjść z niej obronną stroną. Nie zamierzałem odpuszczać. Zamierzam powtarzać to sobie aż do osiągnięcia upragnionego celu. Chciałem, żeby zawsze kochała mnie tak mocno, jak zawsze. Tęskniłem za jej śmiechem, gładką skórą, słodkimi ustami, które z taką ogromną chęcią całowałem. Wierzchem dłoni potarłem spocony kark, zasiadając na brzegu łóżka. Odruchowo wyciągnąłem telefon z kieszeni dżinsów, wykręcając znajomy numer. Jak zwykle włączyła się poczta głosowa, a z moich ust wypłynęła tylko jedna prośba.
- Wróć - powiedziałem zachrypniętym głosem, pochylając pokornie głowę, jakby to mogło coś dać.

                                                       ***************

Westchnęłam cicho, szarpiąc się z drzwiami do księgarni, którą prowadziło moja babcia. Nie wiedziałam, skąd bierze potrzebną do tego energię dla osoby w takim wieku. Po chwili do moich nozdrzy doszedł upajający zapach nowych książek, które wciąż niecierpliwie czekały na swojego właściciela. W pomieszczeniu tłoczyło się wyjątkowo dużo ludzi, wędrując pomiędzy uginającymi się od ciężaru półek. Uśmiechnęłam się delikatnie, widząc ją wśród swojego żywiołu. Oparłam się o ścianę obwieszoną plakatami z zapowiedziami amerykańskich bestsellerów, mając okazję obserwować drogą mi osobę bez większego skrępowania. Co rusz kiwała głową, odpowiadając tym samym na pytania jakiejś nowej klientki. Znając życie, będzie wracać tu wielokrotnie. Drobna siateczka zmarszczek w kącikach oczu była jakaś większa, ale tak naprawdę nie wiele zmieniła się od naszego ostatniego spotkania. Niestety miało miejsce ono jakieś półtora roku temu. Mina nieco mi zrzedła, kiedy uświadomiłam sobie, jak bardzo ją zaniedbałam. Przygryzłam nerwowo wargę, myślami próbując nie uciekać w stronę Dortmundu. Przez większość drogi nie mogłam sobie wybaczyć, iż potrafiłam zostawić tam Matsa, Alex... i w ostateczności Marco. Cholera, patrząc w jego oczy nie miałam żadnych wątpliwości co do prawdomówności chłopaka. Ale jakieś przeczucie w ostatniej chwili powstrzymało mnie od decyzji zaniechania przyjazdu do Warszawy. Czułam, że muszę odpocząć. Może to nie z nim, ale ze mną było coś bardzo nie w porządku? Głośno przełknęłam ślinę, czując nadchodzący ból głowy.
- Moja kochana! - zawołała babcia, zamykając mnie w wyjątkowo silnym uścisku. Nawet nie zauważyłam, kiedy przedarła się w moją stronę. Przez łzy spojrzałam na jej poczciwą twarz, ciesząc się, że mogę w końcu z nią tutaj być. - Gdzie ten szczęśliwiec, którego wybrała moja wnuczka?
Mina momentalnie mi zrzedła. Bezgłośnie powiedziałam 'Nie tutaj' kierując się razem z nią w stronę zaplecza. Rozmawiałyśmy dwa dni temu, ale ja nie omieszkałam jej wspomnieć o tym, co się stało. Jeszcze wtedy, mimo wszystko, wspominanie o tym było zbyt bolesne i dręczące. Weszłyśmy do zaciemnionego pomieszczenia, a ja z płaczem rzuciłam się jej na szyję. Dość zaskoczona moich wybuchem dopiero po dłuższej chwili zaczęła gładzić mnie uspokajająco po plecach.
- Porozmawiamy na spokojnie w mieszkaniu, dobrze? - szepnęła, wierzchem dłoni wycierając strużki łez na moich policzkach. Odetchnęłam głęboko, powtarzając sobie niczym mantrę, że teraz będzie dobrze.
- W końcu mogę z tobą normalnie porozmawiać - odparłam, kilka minut później trzymając w zimnych dłoniach parzący kubek kawy. Upiłam spory łyk, na moment przymykając ciężkie powieki. Przyjemne ciepło rozeszło się po całym moim ciele, pozwalając mi chociaż na chwilę zapomnieć o wszystkich problemach, które czekają w Dortmundzie na mój powrót... O ile coś takiego będzie miało w ogóle miejsce.
- Cały czas na Ciebie czekałam - mrugnęła do mnie porozumiewawczo, poprawiając okulary, które co chwila spadały jej na nos - ale tak byłaś zajęta swoim ukochanym, że o starej babci to zapomniałaś!
Drgnęłam gwałtownie, kiedy na wyświetlaczu mojej komórki pojawiło się imię osoby, której w tej chwili najbardziej mi brakowało.
Marco.
                                                  --------------------------------------
Na początku chciałam was bardzo przeprosić za to, że dodaję ten rozdział z tak dużym poślizgiem. Ale musicie mnie zrozumieć - ostatnio szkoła po prostu nie daje mi żyć... Przynajmniej wczorajszy dzień miał bardzo miły akcent, ponieważ w warszawskiej Arkadii spotkałam Kubę Błaszczykowskiego na premierze jego autobiografii! :D 


czwartek, 23 kwietnia 2015

Rozdział 35. Moje serce nie potrafi zapomnieć.

Nie wiedziałem, że zastanę go w takim stanie. Jego podkrążone oczy świadczyły o tym, iż najwyraźniej nie przespał ani jednej godziny z dzisiejszej nocy. Co najśmieszniejsze, Olivia miała praktycznie ten sam problem. Na początku, kiedy stanąłem w drzwiach, trzymając w rękach moją sportową torbę, spojrzał na mnie jak na ostatniego wariata, który musiał uciec z zakładu psychiatrycznego. Nie rozumiał, dlaczego przyszedłem. Dotarło to do niego dopiero po dłuższej chwili oczekiwania, aż wpuści mnie do środka. Wszedłem do przedpokoju z spuszczoną głową, już czując się jak kat. Zacisnął gorączkowo rękę na moim ramieniu, próbując wymóc, żebym tylko tam nie szedł i nie zabierał jej rzeczy. Wymamrotałem cicho jakieś słowa pocieszenia, w tym momencie po prostu nie potrafiąc zdobyć się na nic więcej. Zbyt wyraźnie przed moimi oczyma stał obraz przedstawiony przez moją przyjaciółkę.  Z resztą, nawet ja potrafiłem zauważyć to, jak świata poza nią nie widział. Dlatego z jednej strony jej oskarżenie zakrawały o absurd, chociaż ja nie mogłem podważać tego, co widziała na własne oczy. Nic nie było takie, jakie być powinno. Obojętnym machnięciem dłoni wskazał drogę do jego sypialni, bym zabrał to, po co przyszedłem. Kilka chwil później drżącymi rękoma pakowałem jej ubrania, próbując nie winić się za to, że być może to ja powinien z nim porozmawiać na ten temat, który najwyraźniej dręczył nas po równo.
- Słuchaj - zacząłem ostrożnie, nie będąc jeszcze do końca pewnym, jak mam to prawidłowo rozegrać - próbowałeś się chociaż do niej dodzwonić?
- Cały czas to robię - zaczerpnął głęboko powietrza, dokańczając po namyśle - ale nadal nie odbiera.
- Dziwisz się? - warknąłem, próbując nad sobą panować. - Zdajesz sobie sprawę, jak to wyglądało z jej perspektywy?
- Ta kobieta, fakt, chciała mnie pocałować, ale nawet nie zdążyła! Nachyliła się nad mną, a ja wtedy złapałem ją za ramiona, bo nie chciałem... A ona weszła akurat w momencie, kiedy wyglądało to najgorzej - zakończył dość podniesionym głosem, po raz kolejny przeczesując ręką swoje i tak idealnie ułożone włosy. Spojrzałem zrezygnowany ma czarny materiał bluzki, którą najwyraźniej musiała dostać do niego, ponieważ widniały na niej kontury trzech małpek, tak znanych z powodów charakterystycznych znaków Reusa po strzeleniu gola. Może nie powinienem jej stąd zabierać? Sądząc po stanie dziewczyny, raczej nie będzie chciała mieć do czynienia z rzeczami, które dostała od niego. Jednak jakiś poważny głos w mojej głowie podpowiadał, żebym tego nie robił. Przecież zachowała tą złotą bransoletkę. Ułożyłem ją więc na stercie reszty ubrań, które wypełniły wszelką wolną przestrzeń mojej torby.
- Musisz to z nią wyjaśnić. Nie mam dla Ciebie innej rady - mruknąłem, kiedy suwak torby zazgrzytał po raz ostatni. - Ona naprawdę Cię kocha.
Moje słowa jakby podniosły klubową jedenastkę na duchu, ponieważ odetchnął głęboko, po części zapewne odczuwając ulgę. Chociaż przed nimi jeszcze bardzo długa droga, jeśli ona zdoła mu uwierzyć. Pewnie nie będzie to łatwe, ale już nie raz potrafiłam udowodnić nam wszystkim, że nigdy się nie poddaje.
- A myślisz, że ze mną jest inaczej? - odparł, wbijając we mnie swój wzrok.
- W to akurat... nie wątpię - westchnąłem ciężko, próbując nie zaprzeczyć. Mimo wszystko miałem do niego dużą dozę zaufania. Znamy się tyle lat i nigdy nie widziałem, żeby aż tak bardzo się czymś przejął. Może naprawdę tak było? Ja tylko chciałem szczęścia brunetki, która była mi niesamowicie droga jako przyjaciółka. Chciałem, by ten problem po prostu zniknął z mojego pola widzenia. Jakbym mógł go wyminąć, zostawić daleko za sobą. Czemu nigdy wszystko nie było takie, jak bym chciał?
- Myślisz, że mogę teraz do niej z tobą pojechać? - zapytał szeptem, jakby bał się mojej odpowiedzi. I słusznie. W ciszy zeszliśmy po schodach na dół, a ja w tym czasie próbowałem coś wymyślić.
- Sam nie wiem - odpowiedziałem, spoglądając na blondyna - Ty musisz o tym zdecydować, nie ja.
- Chciałbym... ale nie wiem, czy jeszcze bardziej nie pogorszę swojej sytuacji - sapnął, przewracając oczami, kiedy odłożyłem torbę na komodę, chowając ręce w kieszeniach skórzanej kurtki.
- Jeśli zobaczy, że się starasz, jej podejście do tego wszystkie być może będzie inne - odparłem, próbując mu jakoś pomóc. Nie miałem doświadczenia w negocjacjach między pokłóconymi między siebie ludźmi, którzy w dodatku są zakochani w sobie nawzajem. Fakt, Cathy nie była typem niewiniątka ani pokornej dziewczyny, ale nigdy nie chodziło o coś tak poważnego. Zawsze jakoś udawało nam się dogadać. Zignorowałem przeciągłe buczenie komórki, mając inne, ważniejsze sprawy na głowie, jak nasza rozmowa.
- Pamiętaj, jeśli nie zaczniesz działać teraz, możesz już jej nie odzyskać. Ona nie będzie czekała na twój ruch wiecznie. Sam dobrze o tym wiesz - powiedziałem po dość długiej ciszy podwyższonym tonem głosu. Powietrze wokół nas zgęstniało, jakby słowa wypowiedziane w ciągu tej wizyty zawisły nad nami. Skinął tylko głową, maszerując z powrotem w stronę swojej sypialni. Wrócił kilka minut później, będąc gotowy do drogi.

                                                    ***************

Nieprzytomnym wzrokiem wpatrywałam się w świecący ekran laptopa. Być może właśnie teraz podejmowałam jedną z ważniejszych decyzji w moim życiu. Jednak sama do końca nie byłam pewna, czy wyjazd do Warszawy pomoże mi chociaż w mniejszym stopniu odreagować wszystko, co miało miejsce wczorajszego wieczora. Cóż, od czegoś przecież trzeba zacząć. Będę miała czas przemyśleć. W tym momencie jedyne, czego byłam pewna, to fakt, że każdy mięsień mojego ciała mocno krzyczał z bólu. Zacisnęłam usta w wąską kreskę, dostrzegając kolejną wiadomość od domniemanego sprawcy całego zamieszania. Sama nie wiem, czego się spodziewałam. Szczęśliwego, bajecznego życia razem z nim pod własną chmurką? Moje własne myśli drwiły sobie ze mnie, dając mi jasno do zrozumienia, jak bardzo się myliłam w ocenie jego osoby. Chwyciłam telefon w dłoń, drżącymi palcami wybierając numer do mojej przyjaciółki. Bałam się jej o tym powiedzieć ze względy na stan, w którym jest, ale jedynie to mogło przynieść mi tymczasową ulgę. Z zaciśniętym gardłem przyłożyłam aparat do ucha, wiedząc, że podczas tej rozmowy znów poleję własne, bolesne łzy. Musiałam z kimś szczerze o tym wszystkim porozmawiać. Oczekiwanie na głos szatynki było niczym wieczność połączona z ciągłym cierpieniem. Najprawdopodobniej do końca życia będę miała wyrzuty sumienia.
- Alex - mruknęłam zduszonym głosem, kiedy w końcu nawiązałyśmy połączenie.
- Co się stało? - zapytała wyraźnie zaniepokojona, instynktownie wyczuwając moje wewnętrzne rozdarcie. Kilka chwil zbierałam się w sobie, aż jeszcze raz powtórzyła swoje pytanie. Głośno przełknęłam ślinę, w końcu zabierając głos. Ostrożnie opowiedziałam jej wszystko od początku. Przyszło mi to o wiele gorzej, niż na początku myślałam. Trzęsłam się niemiłosiernie, między szlochami próbując doprowadzić moją opowieść do końca. Rozsypałam się przed nią niczym kawałki rozbitego szkła, które z cichym stukotem upadają na podłogę. Z każdą chwilą przeżywałam to wszystko od początku, czując ten sam ból.
- Gdybym tylko mogła... Kochana, gdzie teraz jesteś? - zapytała cicho, pewnie rozmyślając, jak by mi tu pomóc w takiej sytuacji. Niestety ja już podjęłam decyzję.
- Na razie jestem u Matsa - powiedziałam, biorąc głęboki wdech - ale właśnie zdążyłam zamówić sobie bilety na lot do Wrocławia. Dopiero potem pojadę do Warszawy.
- Nie poczekasz na niego? - spytała po raz któryś, a ja dobrze wiedziałam, że nie jest zadowolona z tego, iż wyjeżdżam.
- O wilku mowa.
Odłożyłam komórkę na bok, wsuwając ją pod zwały koca. Spojrzałam na Marco spod przymrużonych powiek, czując, jak zbierają się pod nimi łzy. Nawet nie chciałam znać sensu, dla którego Mats by go tutaj przywiózł. Czemu, kiedy go widziałam, nadal miałam ochotę rzucić mu się w ramiona i poczuć ten znajomy zapach?
- Proszę... Wróć do mnie - wychrypiał, a po moich plecach przeszły dreszcze. Ale ja znałam tylko jedną odpowiedź.
- Jak ty to sobie wyobrażasz, co? Mam o tym wszystkim po prostu zapomnieć? - odparłam, podnosząc się łóżka.
- Nie o to mi chodziło - pokręcił głową, nadal utrzymując bezpieczny dystans między nami dwojgiem - przyjechałem tutaj, żeby Cię przeprosić... Ta kobieta chciała mnie pocałować... ale nie zdążyła! Nachyliła się tylko, a ty weszłaś właśnie wtedy!
Mimo wszystko bardzo chciałam mu wierzyć. Splotłam ramiona, uciekając wzrokiem gdzieś w bok. Jego wyjaśnienia nic nie zmieniały. Nadal chciałam wyjechać i jeszcze to sobie przemyśleć. Nie mogłam tak od razu skakać na głęboką wodę.
- Wyjeżdżam.
Podniosłam wzrok, spoglądając mężczyźnie prosto w oczy, które tak naprawdę mówiły tylko jedno. Wyrażały jedną prośbę, którą trudno mi było zignorować. Chciałam wierzyć, że tak będzie po prostu lepiej. Ale moje serce nie potrafiło zapomnieć. Nogi miałam jak z waty. Kątem oka widziałam, jak podchodzi coraz bliżej. Cofnęłam się odruchowo, a moja klatka piersiowa unosiła się w szybkim tempie. Nie byłam w stanie dalej na niego patrzeć, ponieważ ten widok łamał mnie jeszcze bardziej.
                                                        -------------------------------
Postanowiłam was trochę jeszcze potrzymać w niepewności. ;) Co za dużo dobrego to nie zdrowo! Wyszłam z założenia, że i tak zbyt długo wszystko było dobrze. Jak tam się trzymacie? W tamtym tygodniu mieliśmy mało dobrych wiadomości... ale jakoś musimy to przetrwać razem. <3 



czwartek, 26 marca 2015

Rozdział 34. Zapomnij o mnie.

Sama nie wiem, co mnie podkusiło, żeby tu przyjść. Czemu wkroczyłam tu w takim momencie? Poczułam, jak momentalnie w kącikach moich oczu zaczynają zbierać się łzy. Wycierpieliśmy tak dużo, a on potrafił zniweczyć te wszystkie miesiące w tak banalny i głupi sposób? Oddychając ciężko, oparłam się bokiem o ścianę, by nie paść bezsilnie na podłogę. Nawet nie zauważyli, jak przyszłam. To ja zawsze byłam na miejscu nieznajomej. Blondyn przytrzymywał ramiona czarnowłosej kobiety, jakby chciał ją do siebie przybliżyć, lub też odepchnąć, co było mało prawdopodobne. Nie zasłużyłam na coś takiego. Nigdy bym nie przypuszczała, że będzie w stanie zrobić coś takiego. Zawsze dawał mi do zrozumienia, jak bardzo mnie kocha. Najwyraźniej oboje się przeliczyliśmy, jeśli to uczucie było dla niego nic nie warte . Zacisnęłam pięści, widząc, jak ta zołza odsuwa się od niego, widocznie czymś zniesmaczona. Dopiero wtedy Niemiec mógł mnie zobaczyć. Zrozpaczoną do granic wytrzymałości, patrząca na niego z żalem, próbującą nie krzyknąć. Głos ostatecznie uwiązł mi w gardle, a ja cofnęłam się o kilka kroków do tyłu. Mierzyliśmy się wzrokiem, nie wiedząc, co zrobić. Otworzył usta, próbując coś powiedzieć, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Chociaż chyba tak naprawdę nie miałam ochoty słuchać jakichkolwiek wytłumaczeń, w które i tak bym nie uwierzyła. Wierzchem dłoni otarłam łzy spływające po policzku, odwracając się od niego plecami. Wyszłam z mieszkania Fornella, nawet nie patrząc za siebie, by sprawdzić, czy zachował jeszcze resztki godności. Usłyszałam ponowny trzask zamykanych drzwi, słysząc pośpieszne kroki. Reus wyprzedził mnie gwałtownie, zagradzając drogę do windy.
- To nie jest tak, jak wyglądało...- powiedział, próbując nie bełkotać, przy okazji trzymając mocno moje nadgarstki. Próbowałam mu się wyrwać, ale to nie poskutkowało. Nadal trwałam w jego uścisku. Nie miałam ochoty na niego patrzeć.
- Przestań łgać. Może i dobrze, że teraz się o tym dowiedziałam? Nadal tkwiłabym w bezpiecznej nieświadomości tego, co robisz mi za moimi plecami.
Każde moje słowo było niczym ostry sztylet, powoli wbijające się w serce chłopaka. Lecz to było niczym w porównaniu z tym wszystkim. Ku mojej uldze zdołałam się wyszarpnąć, przybierając zbolałą minę. Nie potrafiłam dalej tego ukrywać. Nie miałam już siły. Czemu to zrobił? Byłam aż taka zła? Może ostatnio nie miałam dla niego zbyt dużo czasu, ale to od razu nie musiało sprowadzać do tego, żeby całował każdą, byle napotkaną laskę. Teraz wiedziałam, iż jestem kolejną zabawką w jego rękach, którą rzuciłby w końcu w kąt.
- Uwierz mi, nigdy bym Cię nie skrzywdził! - krzyknął, padając na kolana, jednak takie gesty zdały się na nic. W tej chwili nic nie było w stanie mnie przekonać o niewinności klubowej jedenastki.
- W takim razie, dlaczego widziałam, jak chciałeś pocałować tamtą... Nieważne! - wyłkałam, nawet nie próbując nad sobą panować. - Możesz sobie tam do niej wrócić, bardzo proszę.
- Nie... Chcę być tylko z tobą, rozumiesz? - zapytał błagalnym szeptem, unosząc wzrok ku górze, by zobaczyć moją reakcję.
- Daj mi spokój z tymi bajkami.
- Czemu chociaż nie dasz mi się w spokoju wytłumaczyć? - spytał odrobinę zdenerwowanym głosem, widząc, jak powoli wymykam mu się z jego rąk, które jeszcze wczoraj kreśliły kręte wzory na moich ramionach i czule obejmowały moją talię. Bransoletka wisząca na moim nadgarstku nagle zaczęła palić żywym ogniem. Ale jej nie zdjęłam. Jakieś ciche głosy w środku mojej głowy prosiły mnie gorąco, żebym tego nie zrobiła. Jakaś moja drobna część nadal chciała go pamiętać. A nie powinno! Za każdym razem, kiedy na nią spojrzę, będę przypominała sobie o tym, co mi zrobił. Jednak nie potrafiłam tego zrobić. Jeszcze.
- Sam powinieneś to wiedzieć - mruknęłam, ocierając rękawem kurtki mokre policzki. - Nie musisz się martwić, jutro zabiorę swoje rzeczy i będziesz mógł dalej spędzać czas z swoją nową pociechą. Zapomnij o mnie.
Jakby dla podkreślenia swoich słów pstryknęłam palcami, chociaż nawet taki mały gest sprawiał mi ból. Cała krzyczałam.Odeszłam od niego. Każdy krok miał utwierdzać go w przekonaniu, że w tamtym momencie zaprzepaścił wszystko, co miał. Każde wspomnienie związane z  Marco była niczym szpilka wbijająca się w moje krwawiące ciało. Przełknęłam głośno ślinę, zastanawiając się, jak brak wizyt 'cioci' wytłumaczy małemu Nico'wi. Malec bardzo mnie polubił i niemal za każdym razem, kiedy to było możliwie, piłkarz brał go do siebie, żeby mógł się ze mną pobawić lub pójść za spacer. Przełknęłam głośno ślinę. Takie chwile już nigdy nie powrócą i tego było mi najbardziej żal. Kątem oka zauważyłam, że ponownie wrócił do Marcela. Kiedy czekałam na windę, za drzwi wypadła winowajczyni tego zdarzenia. Otrzepała się z niewidzialnego kurzu, który opadł jej na ramiona, a następnie chwyciła za telefon, wściekle wybijając jakąś wiadomość. Prychnęłam, starając nie zwracać na niej całej swojej uwagi. Każda sekunda zdawała się dłużyć niczym godzina.

[Mats]

Zdębiałem, i to dosłownie. Przetarłem oczy ze zdumienia, zastanawiając się, dlaczego stoi przed moimi drzwiami zapłakana. Sam, niezbyt jeszcze przytomny, pewnie nie byłem w lepszym stanie, chociaż ja miałem konkretny powód. Nie potrafiłem wymyślić żadnego sensownego wyjaśnienia jej zachowania. Z gardła brunetki wyrwał się zdławiony szloch, więc już odruchowo wyciągnąłem ramiona w kierunku dziewczyny. Nadal ją obejmując, powoli wkroczyliśmy do mieszkania, przy czym delikatnie zamknąłem drzwi nogą. Mimowolnie cierpiałem razem z nią, chociaż nie znałem przyczyny. Głaskałem jej włosy, próbując zrozumieć coś z słów, które nadal mieszały się z głośnym szlochem. Miałem jedynie nadzieję, że Cathy nadal śpi. Nic bardziej mylnego. Uniosłem wzrok, dostrzegając swoją narzeczoną u szczytu schodów, spoglądającą na mnie z zdziwieniem. Cisza, która panowała między nami, stawała się coraz bardziej cięższa.
- Ciii, wszystko jest dobrze - wymruczałem, chociaż sam po chwili zwątpiłem w swoje słowa. - Wytłumaczysz mi, co się takiego stało?
Zadałem to pytanie najdelikatniej, jak potrafiłem. Powoli, aczkolwiek zdecydowanie, odsunęła się na kilka kroków tył. Otarłem mokre policzki mojej przyjaciółki rękawami bluzy, którą zdążyłem na siebie założyć, słysząc ponaglający dzwonek. Spojrzała w kierunku Cath, biorąc głęboki wdech.
- Poszłam do Marcela, w zasadzie po to, żeby przywieźć pijanego Marco, bo znając życie, znów Jurgen przetrzepałby go za uszy za spóźnienie na trening...- uśmiechnęła się słabo, ale zaraz posmutniała.- Weszłam do mieszkania i zobaczyłam tam jak... Gdyby nie ja, pewnie pocałowałby tamtą laskę, do cholery!
Spiąłem wszystkie mięśnie. Pewnie, gdybyśmy nie znali się tak długo, nigdy bym jej nie uwierzył. Tak, owszem, chłopak miał swoje za uszami, ale bez przesady. Byłem w stanie powiedzieć, że związek z nią wpłynął na niego dość w pozytywnym sensie.  Jeszcze dwa dni temu trajkotał o niej jak najęty.
- Może był pijany? - zapytała subtelnie przyszła pani Hummels, stając obok mnie. Najgorsze było za nami, ponieważ przestała trząść się jak osika. Skrycie podziwiałem opanowanie dziewczyny.
- Wątpię, bo kiedy ucięłam sobie z nim po tym wszystkim krótką rozmowę, nie bełkotał. Był całkiem przytomny - mruknęła, chowając twarz w dłoniach. Odgarnęłam jej włosy z czoła, spoglądając prosto w oczy. Widziałem, jak bliska jest kolejnego wybuchu płaczu. - Nie będzie wam przeszkadzało, jeśli prześpię się dzisiaj u was?
- Coś ty. Zawsze jesteś tutaj mile widziana - odparłem, prowadząc ją w stronę kanapy. Nawet przez zasunięte rolety światło latarń przeciskało się dość mocno, chociaż teraz nie miało to większego znaczenia. Po raz kolejny zazgrzytałem zębami, widząc, w jak fatalnym jest stanie. Zacisnąłem pięści tak mocno, aż zbielały mi kostki. Usiadłem obok niej, nie wiedząc dokładnie, co mam powiedzieć. Nic nie przychodziło mi do głowy. Zawsze była gotowa mnie wesprzeć, więc chyba nadszedł czas, żeby odpłacić się brunetce tym samym. Oparła czubek swojej głowy o mój bark, zaciskając palce na ramieniu. Głośno przełknęła ślinę, próbując wziąć się w garść.
- Będę chciała zabrać swoje rzeczy z jego mieszkania... Pojedziesz ze mną? Cathy... - zaczęła, kiedy dostrzegła ją z kubkiem gorącej herbaty w dłoni. Podała go Olivii, siadając naprzeciwko nas.
- Nie mam nic przeciwko. Z reszta, i tak jestem jutro cały dzień na treningach, także i tak siedziałby sam w domu - odparła, wzruszając ramionami. - Wiem, że to teraz dla Ciebie trudne, ale co chcesz zrobić?  Porozmawiaj z nim jeszcze raz i wszystko jakoś się wyjaśni.
- Nie wiem, czy coś takiego w ogóle ma jeszcze sens. Pokazał, ile tak naprawdę dla niego znaczę - warknęła, upijając łyk napoju. Jednak znałem ją na tyle dużo, żeby wiedzieć, że powiedzenie czegoś takiego bardzo dużo ją kosztuje. Zmarszczyłem brwi, w mniejszym stopniu rozumiejąc jej reakcję. Narzeczona spojrzała na mnie spod palety gęstych rzęs, pokazując mi tym samym, że martwi się o to tak samo. Żeby przypadkiem nawet nie bardziej.
- Zrobimy inaczej. Ja pojadę po większą część twoich ubrań i sam z nim pogadam. Tak lepiej? - zaproponowałem kompromis, w duchu licząc na to, żeby to coś dało. Skinęła głową, wyrażając swoją aprobatę co do tego rozwiązania.
- Nigdy nie chciałam tak bardzo przez niego cierpieć - powiedziała zduszonym głosem, ponownie zalewając się łzami na moich oczach. Żadne, chociażby najbardziej ciepłe słowa nie były w stanie pocieszyć dziewczynę, że będzie dobrze. Nawet sam przestałem w to wszystko wierzyć. Nerwowym ruchem przeczesałem czarne włosy, już kompletnie nie mając pomysłu, co zrobić, żeby przywrócić wszystko do prawidłowego porządku. Było dobrze, a jeden, głupi krok Niemca pozwolił mu zaprzepaścić tyle miesięcy związku z brunetką. Chciałbym, by był pijany. Wtedy może jeszcze zachowałby u niej cień szansy. Z głuchym stukotem odłożyła kubek na szklany stolik, a ja wzdrygnąłem się zaskoczony.
Cathy objęła delikatnie jej ramiona, szepcąc coś do ucha. Zerwałem się gwałtownie z miejsca, kiedy ona również wstała i zaprowadziła ją na górę. Narzeczona powstrzymała mnie swoim spojrzeniem od tego, żebym z nimi poszedł. Najwyraźniej uznała, że lepiej, jeśli wysłucha tego z punktu widzenia innej kobiety, a nie mnie, mężczyzny. Odruchowo sięgnąłem do kieszeni po telefon w celu natychmiastowego połączenia z Marco, ale w ostatniej chwili się zawahałem. I dobrze. Nie byłem pewien, czy nie miałaby później do pretensji, że podałem jej tymczasowe miejsce zamieszkania. Znając życie, pewnie i tak sam się tego domyśli, jeśli nie znajdzie dziewczyny u Alex.
- Kocha go - poinformowała mnie lekko zduszonym głosem narzeczona, po kilku minutach pojawiając się w salonie.- Ale jeśli Reus się nie pospieszy, to ją straci. Raz na zawsze.
                                             ------------------------------------------
Jeśli chodzi o dzisiejszy rozdział...  Chciałam tak troszkę namieszać, żeby nie było nudno. ;) Ale dzisiejszy dzień jest dla mnie bardzo, ale to bardzo ważny. Mianowicie to dokładnie rok temu dodałam tutaj pierwszy rozdział, rozpoczynając swoją długą przygodę. Nie wiedziałam, że tyle wytrzymam. :) To wszystko wasza zasługa i bardzo chciałam wam za to podziękować! Za tyle wyświetleń, komentarzy podnoszących mnie na duchu i wiele innych radosnych wspomnień związanych z tym wszystkim! Szczególnie podziękowania należą się pani Weidnefeller, Aniołkowi i żonie Mario. <3 Jeszcze raz wielkie DZIĘKUJĘ!



środa, 25 lutego 2015

Rozdział 33. Łyżką po łapkach.

Spojrzałam spod zmarszczonych brwi na Marcela, który dość skutecznie uniemożliwiał mi wejście do bloku. Położyłam ręce po bokach, dość sugestywnie patrząc się na drzwi za chłopakiem. Ale on niemalże całkowicie mnie ignorował, co chwilę sprawdzając telefon. W końcu szarpnęłam go za kurtkę, próbując wymusić, żeby w końcu łaskawie się odsunął. Miałam już serdecznie dość tego dnia. W pracy zostałam zawalona dodatkowymi papierzyskami przez Alex, a w drodze z nimi do Breckel stałam praktycznie przez dwie godziny w korku. Byłam mocno zdziwiona, widząc samego Jurgena sprzątającego piłki po treningu. Pomogłam mu wszystko doprowadzić do porządku, przy okazji oddając mu wyniki badań, które powinny pomóc wszystkim piłkarzom w dopasowaniu do ich potrzeb metod treningowych. On też nie był specjalnie rozmowny na temat, gdzie zniknęli piłkarze. Odpowiedział mi dość wymijająco, żadnych konkretów. Także dodzwonienie się dzisiaj do Marco graniczyło z cudem, bo za każdym razem, kiedy to robiłam, słyszałam tylko jego głos nagrany na automatycznej sekretarce.  Byłam coraz bardziej zdenerwowana i sfrustrowana takim stanem rzeczy. Nie dość, że z każdą chwilą marzłam coraz bardziej, to nie wymyśliłam żadnego sposobu na to, żeby nakłonić Fornella na wpuszczenie mnie do środka. Tupnęłam obcasem o betonowy chodnik, na co potrafił odpowiedzieć tylko drwiącym uśmieszkiem. Drgnął gwałtownie, najwyraźniej odczytując jakąś interesującą wiadomość na rozświetlonym ekranie komórki.
- Pozwolisz? - zapytał śmiało, otwierając przede mną drzwi. Z ledwo widocznym grymasem na twarzy wkroczyłam do środka, od razu kierując swoje kroki w kierunku windy. U mojego stanął rozbawiony szatyn, towarzysząc mi przez całą drogę.  Byłam teraz niemal pewna, że coś jest nie tak. Znając życie, uknuli coś wścibskiego z Reus'em, mającego na celu trafne wyprowadzenie mnie z równowagi. Sama nie wiem, dlaczego od samego ranka chodzę taka zła. Może dlatego, iż Niemiec raczył zostawić mi na komodzie krótką karteczkę z informacją o imprezie u Robina i prawdopodobnie nie wróci na noc? Chociaż... to wszystko nie trzymało się ładu. Co tutaj robił ich jeden z wierniejszych przyjaciół, jeśli tamci dwaj bardzo dobrze się bawili? Nie raz widziałam dobrze rozluźnionego przyjaciela mojego chłopaka po alkoholu i innych, bardziej odurzających trunkach, ale teraz prawie dławił się śmiechem, zasłaniając usta dłonią.
- Z czego tak bardzo się cieszysz? - warknęłam nieprzyjemnie, wyjmując kluczyki do mieszkania.
- Nie wolno mi? - odparł, udając oburzonego. Przyłożył dłoń do klatki piersiowej, kilkakrotnie się w nią poklepując. Pokręciłam głową, mamrocząc tylko coś braku kultury. Bynajmniej w głębi duszy tak naprawdę bardzo go lubiłam, mimo tego, że najczęściej podczas naszych wspólnych spotkań na kawie razem z klubową jedenastką, uwielbiał przy każdej możliwej okazji robić mi na złość.
- Przecież tobie wszystko wolno, więc dlaczego zadajesz aż tak głupie pytania?
Pokazałam mu język, jak umiejętnie poradził mi kiedyś mój chłopak, który teraz nie chciałby znaleźć się na mojej drodze. Stał sobie spokojnie, niewzruszony moim ostrym warknięciem. Kiedy tylko winda stanęła na właściwym piętrze, wypadłam z niej niczym struś pędziwiatr i ruszyłam w kierunku właściwych drzwi. Włożyłam klucze do zamka, przekręcając je z głośnych chrzęstem. Nawet nie musiałam się oglądać, żeby wiedzieć, że Marcel stoi tuż za mną. Otworzyłam swobodnie wejście, dostrzegając całe mieszkanie spowite w mroku. Zaczęłam błądzić ręką po ścianie w poszukiwaniu któregoś z włączników, niestety jak na złość nie znalazłam żadnego. Zaklęłam cicho, prawie potykając się...
- Niespodzianka!
Zamrugałam powiekami, kiedy do moich oczu dobiegło zbyt dużo światła po dłuższej chwili przebywania w mroku. W dość obszernym salonie ujrzałam niemalże wszystkich piłkarzy Borussi, włączając w to ich dziewczyny i żony. W całym tym doborowym gronie nie mogło zabraknąć także Jurgena z Ullą, który niemal niezauważalnie puścił oko w moim kierunku, kiedy dołączył do niego ten perfidny zdrajca. Nad sufitem pałętały się różnokolorowe balony oraz transparent na moją cześć. Na fotelu wygodnie rozsiadła się Alex, trzymając na kolanach kolorową torebkę. Wszyscy zaczęli Sto lat!' , a ja dopiero po dłuższej chwili zrozumiałam, o co w tym wszystkim chodzi.
wiwatować, śpiewać '
Marco wyforsował się na przód całej grupy, z uniesionych podbródkiem spoglądając prosto w moje roziskrzone oczy. Od tak, przy wszystkich, pocałował mnie dość...namiętnie, czym skutecznie wywołał gromki aplauz całej zgromadzonej publiczności. Kiedy już postanowił udostępnić mi dopływ powietrza, z małej, białej torebeczki wyjął bransoletkę. Był to cienki, aksamitny w dotyku rzemyk, na którym wisiało złote serduszko z wygrawerowanym napisem, którego nie dało się odczytać na pierwszy rzut oka. Dopiero kiedy skierowałam je pod światło, mogłam ujrzeć dedykację. 'Dla kobiety, która zawróciła mi w głowie ~ Marco' - przeczytałam w myślach, drżącymi opuszkami gładząc metalową powierzchnię. Reus delikatnie zapiął ją na moim nadgarstku, następnie odwracając się w stronę zgromadzonych. Wszyscy mieli w dłoniach kieliszek szampana, który po wielokrotnym odśpiewaniu życzeń wypili duszkiem.
- Skąd wiedziałeś, że mam dzisiaj urodziny? - zapytałam konspiracyjnym szeptem, kiedy to przyszło do krojenia tortu.
- Powiedzmy w tajemnicy, że mu trochę pomogliśmy! - zawołali chórem Mats, Kuba i Łukasz. Trzepnęłam każdego po kolei łyżką po łapkach, zanosząc się przy tym ze śmiechu. Mogłam się tego wszystkiego domyślić, ale jak zwykle zdołali zachować całą niespodziankę w tajemnicy. Ostatnio zaczęłam zacieśniać swoje stosunki z dwoma piłkarzami z Polski. Nawet dobrze się dogadywaliśmy, co mogę powiedzieć też o Ewie i Agacie. Z trudem przepchnęłam się przez tłum, po drodze jeszcze raz zbierając serdeczne życzenia i uściski. W końcu zdołałam dotrzeć do Alex, która nadal siedziała na swoim miejscu. Bez mrugnięcie okiem wcisnęła mi do ręki torebkę, która intrygująco zagrzechotała. Zachęcona przeze mnie wstała powoli, delikatnie obrysowując swój lekko wypukły brzuch, którego nikt już nie dziwił. Pamiętam dzień, w którym to Kehl postanowił tak oficjalnie przedstawić ją innym. Szatynka niepotrzebnie się stresowała, ponieważ nikt nie zrobił z tego problemu. Po raz któryś wznieśli toast z moim imieniem na swoich ustach. Ale ja tak patrzyłam na jedne, które były mi naprawdę drogie.

                                                                 **********

Odłożyłam bransoletkę na wieszak do biżuterii stojący na komódce. Zaczęłam rozczesywać splątane włosy, w których złośliwie zaczęły tworzyć się kołtuny. Musiałam nieźle się namęczyć, żeby doprowadzić je do znośnego stanu. Nie chciałam przechodzić tego stanu następnego ranka, dlatego związałam je luźny kok, w sam raz do spania. Wszyscy goście zmyli się dopiero jakąś godzinę temu, poganiani przez Jurgena. On sam argumentował to tym, że po takiej ilości szampana jaką wypili nie będą jutro w stanie dotrzeć na trening, nie mówiąc o wstaniu bez kaca. Niestety większość zebranego towarzystwa była tego samego zdania i impreza, która trwała dość krótko, musiała się skończyć. Ale zdołaliśmy sobie obiecać, że w najbliższy wolny weekend - bez żadnych meczy - spotykamy się równie dużą grupą w domu ich trenera, co on sam z resztą zaproponował. Nikt nie zgłosił protestów. W rogu lustra ujrzałam Marco wchodzącego do naszej... wspólnej sypialni. Intuicyjnie spuściłam wzrok, czując, jak na policzki wstępują mi ogniste rumieńce. Po chwili jednak zdołałam w miarę się opamiętać. Nie czułam już ani grama złości,
- Jak ty to wszystko zorganizowałeś, cwaniaku? - uśmiechnęłam się do niego łagodnie, kiedy zamknął swoją dłoń w mojej, delikatnie całując jej wierzch.
- To Mats pomógł mi to wszystko ogarnąć. Sam nie mam zbytnio głowy do takich rzeczy. Podobało ci się? - zapytał cicho, jakby bojąc się mojej odpowiedzi.
- Bardzo! Nawet nie wiesz, jaka byłam zaskoczona.
- Właśnie o to mi chodziło. Wiedziałem, że początek tego dnia nie był taki, jaki sobie planowałaś, więc tym lepiej zależało mi na tym, żeby zrobić Ci tą niespodziankę - odparł na jednym wdechu, kiedy zaczęłam rysować paznokciem różne wzorki na jego klatce piersiowej.
- Ale nie musiałeś mnie tak od razu całować przy wszystkich - jęknęłam z żalem, chociaż tak naprawdę nie miałam mu tego za złe. Objął moją talię ramionami i zaczęliśmy się nieznacznie kołysać.
- Czemu? I tak wszyscy wiedzą, że jesteśmy razem. Nigdy ci to nie przeszkadzało, jak robiłem to przy jeszcze większej publiczności, po meczach - powiedział obrażony, przybierając niemalże taki sam ton jak Marcel w windzie, kiedy rozmawialiśmy.
- Daj spokój. Przecież dobrze wiesz, że uwielbiam doprowadzać twoje fanki do białej gorączki - wyszeptałam konspiracyjnie, kilka razy dźgając go palcem w klatkę piersiową. Ten nagle zaskowyczał z bólu, próbując mnie przestraszyć, ale nic z tego.
- Przecież mogłaś przebić mi serce, ty bezduszna kobieto! Czym ja bym cię wtedy kochał, mądralo?
-------------------------------------------
Po więcej niż miesiącu mobilizacji wykładam wam na tacę nowy rozdział (zakładając, rzecz jasna, że ktoś to jeszcze w ogóle czyta). Nowy wygląd bloga zawdzięczam jednej, szczególnej dla mnie osóbce, której naprawdę bardzo mocno za to dziękuję. :* Oglądaliście może wczorajszy mecz BVB w LM z Juventusem? Jak dla mnie ta porażka jest stratą jak najbardziej do odrobienia! Mam nadzieję, że miło wam się czytało moje wypociny w postaci tego rozdziału. :) 



środa, 21 stycznia 2015

Rozdział 32. Zwycięstwo, jakiego jeszcze nie było.

  Moje serce nadal biło horrendalnie szybkim tempem. Nie wiedziałam, co mam zrobić z tym 'fantem' w postaci tych niespodziewanych przeprosin. Trudno mi było uwierzyć w to, że ta dziewczyna zmieniła się na lepsze. Odetchnęłam z ulgą, parkując na podwórku przed domem Sebastiana. Na pierwszy rzut oka wyglądał bardzo przytulnie. Zręcznie chwyciłam siatki z tylnego siedzenia, po chwili wysiadając z samochodu. W moim wybiegł Kehl, żeby pomóc mi wnieść wszystkie zakupy. Byłam z siebie dumna, ponieważ po raz pierwszy potrafiłam opanować myśli przed znajomą osobą. Moja przyjaciółka jednak posiadała chyba szósty zmysł i od razu po zobaczeniu mojej niezbyt radosnej miny wyczuła, że coś jest nie tak jak być powinno. Uniosła pytająco brwi bardziej ku górze, a ja bezgłośnie wyszeptałam imię blondynki. Zmarszczyła brwi, jednak nie potrafiła powstrzymać uśmiechu na widok ojca swojego dziecka tachającego torby. W między czasie zdjęłam skórzaną kurtkę, wieszając ją na wieszaku. Wydęła usta, patrząc na mnie z niemym wyrzutem.
 - Mówiłaś, że kupisz tylko trochę prowiantu - powiedziała, dokładnie akcentując ostatnie słowo. Ostrożnie objęłam ją na powitanie i ucałowałam w zaróżowiony policzek.
 - Będzie chłopak czy dziewczyna? - zapytałam cichcem, kompletnie ignorując ten wyrzut. Puściłam oko w kierunku Seby.
 - Dziewczyna. Na sto procent - odparła, prowadząc pod ramię w stronę salonu.
 - A właśnie, że chłopak! - odkrzyknął nasz przyszły ojciec. Oniemiałam z zachwytu, widząc duży kominek, w którym wesoło trzaskały płomienie. Naprzeciwko jednej z kanap stał płaski ekran telewizora, a obok niego na półce piętrzyły się płyty z filmami, które wybierałyśmy jeszcze krótko przed świętami.
 - Jak się czujesz? - spytałam, zaczynając sprawdzoną zabawę włosami dziewczyny. W dzieciństwie uwielbiałyśmy nawzajem pleść sobie warkocze i wymyślać inne zmyślne fryzury.
 - Na razie dobrze - westchnęła ciężko, kładąc mi głowę na barku. - Sebastian strasznie mnie rozpieszcza, chociaż ma teraz multum treningów.
 - Zasługujesz na to, księżniczko - odparł krótko, stawiając miskę z popcornem na kolanach Alex. Jak się okazało, nie ma żadnych przeciwwskazań, żeby spożywała takie pokarmy. Mężczyzna usiadł obok niej, w końcu pilotem włączając telewizor. Kilka minut później zaczęła się jakaś komedia romantyczna, którą na pierwszy seans wybrała moja przyjaciółka. A któż by inny. Zawsze miała słabość do tego typu amerykańskim produkcji. Nie potrafiłam się jednakże skupić całkowicie na fabule filmu. Moje myśli wciąż biegły w stronę Dubaju. Marco. Na początku było mi trochę żal do niego o Sylwestra, jednak w końcu dałam sobie z tym spokój. W tej chwili on już zapewne wita Nowy Rok razem z Marcelem i Robinem. A o ile dobrze się orientuję, to Mats zabrał Cathy na jakiś wyjazd. Cała meczowa jedenastka wyjechała gdzieś za granicę. oczywiście skromnie pozwolę sobie wyłączyć z tego grona 'naszego' mężczyznę, który aktualnie siedział z nami na kanapie.
  Przewróciłam widocznie zirytowana oczami, widząc scenę miłosną. Co najwyżej mnie rozbawiła. Po chwili okazało się, że moich towarzyszy także. Miałam niemiłe wrażenie, że z tego całego wyjazdu nic dobrego nie wyniknie. Chociaż na odprawie pogroziłam palcem Marcelowi zastrzegłam z uśmiechem, żeby pilnowali siebie nawzajem z małym przymrużeniem oka. Nagle dzwonek do drzwi zaczął ostro dzwonić, nie dając mi innego wyboru, jak powstanie i obranie kierunku w stronę przedpokoju. Zdziwiło mnie to trochę, ponieważ na ten filmowy wieczór nie zapraszaliśmy nikogo więcej. Z wahaniem otworzyłam drzwi.
 - Miałem od tak pozwolić, żeby moja kobieta spędzała Sylwestra bez mnie? - zapytał głos, od którego podskoczyło mi serce. Po przejściu pierwszej fali zdumienia nie mogłam się powstrzymać i rzuciłam mu ręce na szyję.
 - Wariacie ty - mruknęłam zduszonym głosem, chłonąc znajomy zapach Marco. Podekscytowanie mieszało się z zdziwieniem. Przecież miał być teraz zupełnie gdzie indziej. Ale chyba po raz kolejny postanowił mnie zaskoczyć. Ucałował delikatnie mój policzek, ale i od tego krew zaczęła głośniej szumieć w uszach, a serce rozpoczęło swoją radosną galopadę.
 - Spokojnie, bo mnie jeszcze udusisz i nie będziesz miała kogo tak tulić.- zaśmiał się krótko, całując mój drobny nosek spierzchniętymi od zimna wargami - Już jesteś zadowolona?
 - Chyba nawet nie podejrzewasz, jak bardzo - pisnęłam uradowana niczym kilkuletnia dziewczynka, niechętnie rozluźniając nieco swoje ramiona. Spojrzałam mu prosto w oczy, spojrzeniem dziękując za wszystko co zrobił, by się tu dostać. Jak wyjaśnił mi w kilka minut, jeszcze dzisiaj w południe Alex zadzwoniła do niego i konspiracyjnym szeptem przedstawiła mu plan działania. W końcu trochę zmarznięci weszliśmy do domu
 - Pierwszy raz mój spisek miał szczęśliwe zakończenie - powiedziała szatynka, najwyraźniej bardzo z siebie zadowolona. Usiedliśmy obok nich, zagarniając do siebie prawie pełną miskę kinowego przysmaku.
 - A to za karę! - pokazałam jej język. Najwyraźniej była przygotowana na taką okoliczność, bo zanim Sebastian zdążył ją powstrzymać, popędziła do kuchni. Kilka minut później wróciła z kolejną porcją. Reus coraz muskał wargami moją wygiętą szyję, więc mimo moich usilnych starań nie potrafiłam do końca skupić się na filmie. Pacnęłam go dłonią w czoło, z trudem powstrzymując ogromną ochotę na wybuchnięcie śmiechem. Wyciągnęłam nogi przed sobie, próbując znaleźć dogodną pozycję, by przypadkiem móc jutro normalnie usiąść. Postanowiliśmy nie fatygować się z włączaniem kolejnego, ponieważ zostało tylko jakieś dwadzieścia minut do północy. Razem wyszliśmy na zewnątrz, nie mogąc przegapić sztucznych ogni. Na szczęście szliśmy samotnie, nie napotykając się na innych. Złożyliśmy sobie nawzajem życzenia. Miałam nadzieję, że chociaż połowa moich planach na nowy rok tym razem wypali. Klubowa jedenastka popatrzyła na mnie z troską, kiedy Kehl zaczął obsypywać szatynkę pocałunkami.
 - Jak myślisz... możesz ten rok policzyć jako udany? - zapytał, splatając swoje palce z moimi. Westchnęłam głośno, mrużąc powieki w geście udawanego zastanowienia.
 - Owszem. Mamy siebie. To chyba jedno z naszych wspólnych zwycięstw, prawda?
                                                     --------------------------------
Nawet nie macie pojęcia, jaka jestem z siebie dumna, że dodałem dzisiaj ten rozdział. Jakoś nie mogłam się zebrać i go wam zaprezentować... Mam dziwnie wrażenie, jakbym poprzedni dodawała strasznie dawno temu, ale tak naprawdę minęło o wiele mniej czasu. ;) Żywię nadzieję, że spodobał się on wam równie dobrze jak poprzedni rozdział. Humor dodatkowo poprawia mi wygrana naszych piłkarzy. Oby tak dalej! :D

niedziela, 4 stycznia 2015

Rozdział 31. Przepraszam.

    Miałam ochotę uściskać Alex tak mocno, jak pozwoliłby mi na to moje wątłe ramiona. Zaproponowała mi wraz z Sebastianem nocny maraton filmowy, którego nie zamierzałam odpuścić za żadne skarby. Nie chciałam sama spędzać Sylwestra po tym, jak Marco wyjechał razem z Marcelem na krótkie wakacje do Miami. Nie miałam nic przeciwko ich wyjazdowi. Związałam włosy w koński kucyk, jeszcze raz wyliczając rzeczy, które będę musiała kupić w drodze do moich przyjaciół. Obejrzałam się w lustrze, nie dostrzegając jednak w sobie jakiejś większej zmiany. Byłam prawie gotowa do wyjścia. Zgasiłam wszystkie światła w mieszkaniu oraz dokładniej zakręciłam kurek w łazience, którego uszczelkę najwyraźniej trzeba będzie niedługo wymienić. Zasunęłam kurtkę pod samą szyję, wahając się, czy może zadzwonić do Reus'a. Chociaż nie, pewnie i tak jest teraz w trakcie imprezowania. Ostatni raz rozmawiałam z nim dzisiaj rano, a wszystko przez tą strefę czasową.
  Powiesiłam sobie torbę na ramieniu, wyjmując z kieszeni kurtki kluczyki do naszego wspólnego mieszkania, po czym dokładnie zamknęłam za sobą drzwi, po chwili zamykając je na cztery spusty. Tym razem wolałam zejść po schodach, widząc, jak nasi sąsiedzi w drodze na dół tłoczą się przy windzie. Pokręciłam głową, raźno stawiając każdy krok do przodu. Zimne powietrze gwałtownie uderzyło mnie w twarz, kiedy w końcu wyszłam z bloku. Odetchnęłam teoretycznie czystym powietrzem, idąc w stronę samochodu. Jakaś grupka przyjaciół szła brzegiem jezdni, niebezpiecznie wymachując butelkami po piwie, które sądząc po stanie ich trzeźwości były puste. Pokręciłam głową z niedowierzaniem malującym się na twarzy. Wsiadłam do mojego skromnego... Wróć. Była to jeszcze jedna rzecz, za którą czasami miałam ochotę przysłowiowo 'udusić' mojego chłopaka. Uznał, że jego dziewczyna musi mieć dobry samochód. I tak oto przedwczoraj dostałam spóźniony prezent w postaci czarnego mercedesa. Skłamałabym mówiąc, że mi się nie podoba. Ale byłam przeciwniczką takich drogich prezentów.
   Włożyłam kluczyki do stacyjki. Silnik wydał z siebie cichy pomruk, co wywołało u mnie swego rodzaju podekscytowanie. Ostrożnie wyjechałam z parkingu, kierując się w stronę odwrotną do zamierzonej. Inaczej nie mogłabym trafić do jednego z lepszych sklepów spożywczych na przedmieściach Dortmundu. Raz czy dwa bywałam w tej okolicy. Przez przyciemniane szyby widziałem zazdrosny wzrok niektórych przechodniów, które lustrowały pojazd. Spojrzałam z zdziwieniem na zegarek, stawiając się przez sklepem w o wiele szybszym czasie niż zazwyczaj.
Z miną pełną rezerwy do świata wysiadłam z samochodu, szybkim krokiem zmierzając ku przeszklonym drzwiom. Wpadłam do środka, prawie potrącając jakieś nastolatki, które zmierzyły mnie niezbyt przyjemnym spojrzeniem. Niestety coś takiego jest już normalnością. Wzruszyłam ramionami, tak naprawdę nie przejmując się takim stanem rzeczy.
   Wzięłam jeden z czarno-żółtych, plastikowych koszyków pod rękę i ruszyłam w wędrówkę między ladami. Na pierwszy ogień poszły serowe chrupki, które razem z Alex mogłyśmy jeść bez końca. Taka mała rzecz, a przywołuje naprawdę miłe wspomnienia. Dodatkowo dołożyłam kilka paczek misiowatych żelków.
  - Olivia?
Myślałam, że padnę. Z trudem powstrzymałam krzyk, który sam cisnął się na usta po rozpoznaniu osoby, która miała czelność je wypowiedzieć.
 - Coś chcesz? - zapytałam przez zaciśnięte zęby, spoglądając na nią z pogardą. Jej blond włosy były rozsypane na ramionach, a oczy spoglądały gdzieś w kąt, byle tylko nie na mnie.
- Chciałam... Cię przeprosić - wydusiła z siebie jednym tchem.
- Serio? Niby z jakiej racji miałabym uwierzyć w ich szczerość? - powiedziałam z przekąsem, chociaż w głębi duszy chciałam przebaczyć tej dziewczynie pomimo tego, co nam zrobiła. - Wiesz, ile przez Ciebie wycierpiałam?
- Proszę... Przepraszam za to wszystko... - pisnęła nerwowo, mocno zaciskając powieki w oczekiwaniu na moją odpowiedź. Wzięłam głęboki wdech, przesuwając wzrokiem po twarzy blondynki. Jakiś starzy pan przeszedł obok nas, prowadząc u boku prawdopodobnie swoją żonę. Przygryzłam wargę, zastanawiając się, czy nasza daleko przyszłość z Marco będzie wyglądać podobnie. Będziemy szczęśliwi. Razem.
- Nie mogę Ci tego teraz wybaczyć. Nie potrafię - westchnęłam, dopiero po dłuższej chwili dostrzegając lekko okrągły brzuszek, który już dość wyraźnie rysował się pod kurtką. Wstrzymałam oddech, spoglądając na nią z lekkim przestrachem.
- To... Znalazłam kogoś. Felixa - dodała cichcem, jakby bojąc się mojej reakcji. Nie mogłam w to uwierzyć. A może naprawdę się zmienił? Dla niej? Zdusiłam w zarodku kąśliwy uśmiech, który zaczął wykwitać na twarzy. Niby co ja miałam jej teraz powiedzieć? Caroline, ogarnij się. To nie jest facet dla ciebie. Rzuć go, zanim zrobi krzywdę tobie i dziecku! Nie zamierzałam dawać jej żadnych rad. Sama musi zadecydować. Zdobyłam się tylko na krótkie skinięcie głową i niemrawy uśmiech. Odeszłam powoli w drugą stronę, próbując nie odwracać głowy do tyłu, by spojrzeć na nią po raz ostatni. Rękawami kurtki potarłam zaróżowione policzki. Drżącymi rękoma chwyciłam tubkę mleka skondensowanego, próbując przy tym nie upuścić tego na podłogę. Kiedy miałam już wszystko, co było mi potrzebne na naszą sylwestrową domówkę, podeszłam do kasy i zapłaciłam za całość, chcąc jak najszybciej stąd wyjść.
  Grudniowe powietrze zadziałało na mnie kojąco. Ta nagła skrucha dziewczyny była dla mnie na tyle dziwna, iż nie pozwoliłam wprowadzić siebie w błąd. Nie miałam pewności, że robi to z czystego serca. I niby dlaczego właśnie teraz chciała aż tak bardzo przepraszać za to, co zrobiła? Czując łzy gromadzące się w kącikach oczu, dotarłam do samochodu, prawie biegnąc. Chociaż na tych wysokich obcasach to nie lada wyzwanie. Już dość napłakałam się przez tą blondynkę! Trzasnęłam drzwiami, opierając czoło o skórzaną kierownicę. Nie chciałam w to wierzyć, ale każdy, nawet najgorszy człowiek, ma prawo do szczęścia.
                                    ---------------------------------------------
Przepraszam was za taką długość tego rozdziału, ale i tak pisałam go dwa tygodnie. Więc i tak jestem dumna, że go wam oddaję. Chyba nie spodziewaliście się akurat takiego zwrotu akcji, co? :) Bynajmniej życzę wam, aby ten rok był o wiele lepszy od poprzedniego i obfitował w więcej zwycięstw naszych chłopaków! Trochę spóźnione te życzenia, ale to nic. Tymczasem zapraszam was na bloga : http://solider-mitch-langerak-bvb.blogspot.com <---- którego piszę z inną pisarką! :D

sobota, 6 grudnia 2014

Rozdział 30. Prezentów moc

        Na czubek nosa spadła mi śnieżynka. Strąciłam ją ręką, patrząc na plecy blondyna, który wypakowywał prezent dla Nico z bagażnika samochodu. Została tam jeszcze jedna torba, przeznaczona specjalnie dla Alex. Kupiłam jej poradnik dla przyszłych mam, ale chyba miał on na celu rozbawienie czytelnika niż cele edukacyjne. Dreptałam w miejscu, próbując rozgrzać swoje zmarznięte ciało, chociaż miałam na sobie puchową kurtkę. Czemu zawsze musi mu się z tym wszystkim tak długo schodzić? Teraz pewnie przepakowuje wszystko po kolei, bo jak zwykle z resztą zostawiał całą robotę na ostatnią chwilę. Sukienka którą wybrałam, dodatkowo nie ułatwiała sprawy. Na szczęście założyłam jeszcze czarne rajstopy, które w przyjemny sposób chroniły mnie przed nadmiernym zimnem. W końcu Marco uznał, że uporządkował każdy z prezentów i możemy ruszać do jego rodzinnego domu. Przejęłam mniejszą część pakunków, idąc ostrożnie w stronę już otwartych drzwi, skąd mogłam zauważyć Thomasa, ojca mojego chłopaka. Mimowolnie poczułam dumę, mogąc go tak nazwać.
      Blondyn szarmancko pomógł mi zdjąć kurtkę, wieszając ją na wieszaku w przedpokoju. Przedtem tych kilkanaście prezentów zostało schowane w szafie stojącej w przejściu do salonu tak, żeby nasz mały chłopczyk ich nie znalazł zbyt wcześnie. Dopiero dzisiaj będę miała okazję poznać obie siostry, Yvonne i Melanie. Obie jednocześnie podniosły głowy na mój widok a ja w tym momencie poczułam pewien dyskomfort, chociaż zaraz to uczucie odpłynęło równie szybko, jak się pojawiło. Natomiast nie to mnie tak naprawdę martwiło. Spojrzałam na Marco, marszcząc brwi. Widocznie zakłopotany prawie natychmiast odwrócił wzrok. Ostatnio był trochę nieswój, unikał bliższego kontaktu, o telefonach nawet nie wspominając. Zgodziłam się na Wigilię w ostatniej chwili, ponieważ chciałam wiedzieć, co go trapi.
    - Ciocia Olivia!- zawołał mały Nico, pędząc w moją stronę. Złapałam go za ramiona, podsadzając ku górze. Usiadłam z nim przy stole, ponieważ Manuela powiedziała, że wszystko jest gotowe. Marco usiadł obok, zsadzając niezbyt szczęśliwego z tego powodu siostrzeńca z moich kolan do swojej mamy. Wszyscy byliśmy zrelaksowani, oczywiście wyłączając z tego grona blondyna, któremu kilka razy tym nerwowym tikiem zdarzyło się przeczesać włosy. Mel dźgnęła mnie przyjacielsko łokciem w żebra, dyskretnie ruszając głową w stronę swojego brata. Pokręciłam tylko przecząco, dając odpowiedź na to nieme pytanie. Prowadziłam z obiema siostrami żywą rozmowę, czując gdzieś w głębi, że mnie zaakceptowały.Ukradkiem spojrzałam na świąteczne drzewko. Żywa choinka obwieszona błyszczącymi bombkami  wraz z światełkami nadawała wszystkiemu jeszcze bardziej domowy nastrój. Wstrzymywałam się od tego ostatkami sił, żeby jej nie przytulić. Spoglądałam na
wszystkich ukradkiem, ciesząc się, że mogłam się znaleźć dzisiejszego wieczora w tym wyjątkowym towarzystwie.
    - Jesteś tu jeszcze?- zapytał ciepły głos, na co musiałam odruchowo się uśmiechnąć. Marco pocałował mój lekko czerwony policzek, po raz pierwszy tego wieczora nie okazując zdenerwowania. Pod stołem splótł moje palce z swoimi, a ja chwilę później mogłam dokończyć jedną z wigilijnych potraw. Nasz kochany maluch nie mógł się doczekać prezentów, podbiegając do każdego z dorosłych po kolei. Kiedy nadeszła moja kolej, nie potrafiłam mu odmówić. Thomas wraz z Yvo poszedł po podarki, my natomiast rozsiedliśmy się na kanapach, trzymając w rękach gorącą czekoladę. Była naprawdę dobra, co skomplementowałam szybko wypitym napojem, pomimo lekko czerwonego języka. Zaklaskaliśmy ochoczo w dłonie, zagrzewając małego do rozrywania kolorowych papierków. Już po chwili był otoczony gronem zabawek, które najwidoczniej przypadły mu do gustu. Nagle dostrzegłam, że w tym gronie tylko ja nie zostałam obdarowana. Obie dziewczyny tuliły się w tym momencie do swoich mężów, ochoczo dziękując za podarunki.
   - Mam nadzieję, że ci się spodoba- wymruczał ostrożnie, otwierając przed mną ciężkie, aksamitne pudełeczko. Otworzyłam wieczko, nie mogąc wyjść z zachwytu.
   - Jest naprawdę piękny...-wydukałam wzruszona, nie mogąc ukrywać dłużej swojego wzruszenia. Naszyjnik był naprawdę piękny. Chłodny metal dotknął mojej szyi, a ja wprost nie posiadałam się ze szczęścia.
                                                   *****
    Pomimo wszystko, odetchnęłam z ulgą, znajdując ciszę w sypialni chłopaka. Otworzyłam torbę, wygrzebując z środka piżamę. Kątem oka dostrzegłam, że wkracza cichcem do pokoju. Objął mnie od tyłu, łaskocząc oddechem w kark.
    - Przestań-mruknęłam, chociaż tak naprawdę tego nie chciałam.
    - W zasadzie... to mam dla ciebie jeszcze coś. Chociaż to bardziej podchodzi do kategorii 'pytanie'- odparł trochę mniej pewnym głosem. Obróciłam się, spoglądając na niego spod uniesionych brwi. Czyżby przez to był spięty przez większość dzisiejszego czasu?
    - Czekam-zachichotałam, chcąc rozładować napięcie. By poczuł, że ma pod sobą o wiele pewniejszy grunt.
    - Zamieszkałabyś ze mną? Ja rozumiem, że dla ciebie może dla ciebie być za szybko...
    - Stój!-powiedziałam odrobinę zbyt głośno.-Tak. Zgadzam się.
 Przez kilka sekund chyba nie pojmował do wiadomości tego, iż odpowiedź była pozytywna. Przytknęłam swoje spierzchnięte wargi do jego ust, tak spragnione tego przyjemnego procederu.
Karygodne było tak przetrzymywać mnie bez chociaż delikatnego pocałunku. Powoli dochodziłam do wniosku, że powietrze nie jest wcale mi potrzebne do życia. Najpierw starał się być w miarę delikatnie, lecz po upływie chwili był coraz bardziej natarczywy. A ja wcale nie protestowałam, wręcz przeciwnie.  Całował jak szaleniec, za co kochałam go jeszcze bardziej.


CZYTASZ+KOMENTUJESZ=MOTYWUJESZ! :D