czwartek, 12 czerwca 2014

Rozdział XIX

    Z ściągniętymi brwiami obserwowałam wędrówkę Marco do przedpokoju. Przekręciłam się na bok, próbując znaleźć wygodniejszą pozycję do leżenia. Kiedy przeczesałam włosy palcami, okazało się, że są lekko wilgotne. Cóż, zdziwiłabym się, gdyby nie były. Zaczęłam rozmyślać o tejże sytuacji, która miała miejsce zaledwie kilka chwil wcześniej. Nie jestem pewna, czy na pewno chciałabym, żeby do czegoś doszło. Z resztą wydawało mi się, że i tak raczej nie jesteśmy jeszcze długo ze sobą... Chociaż biorąc pod uwagę wszystkie zwariowane i szalone momenty, które przeżyliśmy razem, muszę przyznać, że dość dużo nas już łączyło. Podskoczyłam gwałtownie, słysząc znajomy głos. Nie kojarzył mi się on z niczym przyjemnym. Spowodował on to, że po moich plecach przeszedł zimny dreszcz. Podniosłam się do pozycji siedzącej, wkrótce kierując swoje kroki w kierunku krzyków. Przyglądałam się z dziwieniem drobnej blondynce, która z udawanym przejęciem żywo gestykulowała dłońmi.
    -... niby jak to miało się stać?!- blondyn niemal krzyknął, między palcami trzymając pomiętą fotografię. Główny, czarny prostokąt był pełen cienkich, srebrnych żyłek składających się w konkretny kształt. Był on dość wypukły i kulisty. Kiedy chłopak zauważył mnie za swoimi plecami, spojrzał przestraszonym wzrokiem na Caroline. Dopiero po dłuższej chwili dotarło do mnie, co jest na tym zdjęciu.
    Niemal zatoczyłam się do tyłu. Wiadomość ta uderzyła do mojego mózgu niczym gorące kowadło, rytmicznie uderzające w powłokę mojej czaszki. Widziałam wszystko jak przez mgłę. Złośliwą minę tej żmii, której właśnie teraz udało się osiągnąć swój cel. I przede wszystkim Marco. Jak on mógł mi to zrobić? Przez łzy zauważyłam, jak z triumfem blondyneczka odchodzi, zostawiając nas samych.
   - Ja... to nie moje dziecko- wyjaśnił gorączkowo, próbując mnie jakoś powstrzymać przed wyjściem z domu. Na szczęście miałam już na stopach conversy. - Olivio. Uwierz mi. Nigdy, przenigdy bym ci czegoś takiego nie zrobił.
    - Nawet się nie tłumacz. Proszę - z trudem wydusiłam przez zaciśnięte z tlącego się bólu gardło. Niemal biegnąc, ruszyłam na najbliższy przystanek autobusowy. Łydki paliły mnie żywym ogniem, ale i tak nie miałam najmniejszego zamiaru przestać biec. Raz zerknęłam za siebie, mając jakże nikłą teraz już nadzieję, że zobaczę go za sobą, zmęczonego pościgiem. Jednakże przywitał mnie widok trąbiącego pojazdu, do którego po zatrzymaniu rwącym strumieniem zaczęli wchodzić nieznajomi, całkiem obcy ludzie. Niektórzy spoglądali na mnie z zdziwieniem. Jedna kobieta chciała chyba do mnie podejść, ale w końcu zrezygnowała, najwyżej uznając, że nie powinna się w nic mieszać. I dobrze. Skąd oni mogli wiedzieć, z jakiego powodu płaczę? Założę się, że nikt by nie zgadł przyczyny. Przecież coś takiego nie zdarza się często.
    W ostatniej chwili, przed zamknięciem się metalowych drzwi, zdążyłam wsiąść i znalazłam wolne miejsce przy samym oknie. Jako mała dziewczynka zawsze zajmowałam takie miejsca, żeby wszystko wyraźnie widzieć. Tępym wzrokiem wpatrywałam się w szklane wieżowce, które mijaliśmy z umiarkowaną prędkością. Cały świat stracił dla mnie jakiekolwiek kolory, co nie zdarzało się często. Zawsze byłam pełna życia. A teraz? Z ochrypłym westchnięciem uświadomiłam sobie, że nie mam u swego boku torby, którą zostawiłam u niego na fotelu w domu. Mały głośniczek znajdujący się obok jakiejś szarej tabliczki poinformował mnie, że dwudziestu minutach nudnej jazdy znajduje się na naszym osiedlu. Nadal nieobecna duchem, po wyjściu z komunikacji miejskiej, ruszyłam przed siebie ospałym krokiem. Każdy, nawet najmniejszy ruch mojego ciała czy skurcz zdawał się promieniować bólem, który rozchodził się z środka klatki piersiowej. Z samiutkiego serca, na którym ktoś zrobił głęboką i poszarpaną bruzdę, która krwawiła.
    Wydawało mi się, że coś dla siebie obojga coś znaczymy. Ta dziewczyna potrafiła zniszczyć wszystko, co kochałam. Jak ja jej nienawidziłam. Moja twarz była mokra od łez wielkości sporawego grochu, które nieprzerwanym strumieniem toczyły mi się po policzkach. Kiedy mijałam sklep spożywczy, przypomniałam sobie niezbyt fajne spotkanie z Felixem. Sapnęłam cicho, nerwowym ruchem ocierając sobie swędzący kark dłonią. Zachodzące promienie słońca głaskały mnie po nagich ramionach, próbując dodać mi otuchy przed nadchodzącymi dniami. Być może im się to uda.

*********
    Minęły już ponad trzy tygodnie, odkąd widzieliśmy się po raz ostatni. Codziennie w nocy miałam ten sam sen. Widziałam siebie całującą się namiętnie z Marco, aby następnie zostać od niego brutalnie oderwana i stanąć na krawędzi czarnej czeluści. Zza jego pleców wychodziła ta blondynka, chichocząc triumfalnie. Bez najmniejszych oporów jednym, zgrabnym ruchem ręki popchnęła mnie. Z niemym krzykiem spadałam coraz niżej, nie mogąc się obudzić. Kiedy jednak to robiłam, byłam cała zlana potem. I tak każdej nocy, bez najmniejszego wyjątku. Zaczęłam mieć podkrążone oczy  z niewyspania. Pamiętam, że kilka dni później Alex pojechała mu oddać koszulkę i wziąć przy okazji moją torbę. Kiedy zajęło jej to więcej czasu niż planowała, zaczęła się tłumaczyć. Byłam niemal pewna, że z nim rozmawiała, bo wróciła też w dość przygnębiającym nastroju. Postanowiłyśmy sobotni wieczór spędzić razem, oglądając stare, francuskie filmy z napisami. 
    - Strasznie źle się czuję, widząc jak cierpisz - wyznała mi szatynka, soląc i tak zbyt dużo popcorn, który jeszcze nie dawno siedział sobie w mikrofali. Nie wiedziałam, jak mam odpowiedzieć. Zamiast tego powiedziałam coś strasznego. Coś, co trzymałam w tajemnicy nawet przed przed sobą, próbując się tego wyprzeć. 
    - Boże, Alex. Ja go nadal kocham. Czy to źle?- spytałam zachrypniętym głosem, czując, jak niema ulga rozlewa się po całym ciele. W końcu o tym mogłam komuś powiedzieć. Pomiędzy nami zapadła krępująca cisza, którą przerwało ciche szuranie kapci na kuchennym linoleum. Z mojego gardła wyrwał się cichy szloch, zaraz stłumiony przez ciepłe objęcie mojej jedynej przyjaciółki. 
   - Wiem, że to trudne... Ale możecie sobie dać szansę. Musicie jakoś spróbować - wyszeptała mi do ucha. Musiałam coś z tym zrobić, to pewne jak słońce. Przecież ten problem nie rozwiąże się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Wzięłam w swoje ręce gorącą miskę białych kulek i obie ruszyłyśmy w stronę kanapy, na którą usiadłyśmy. Po chwili zaczęłyśmy szukać pilota, który zgubił się pośród tumultu poduszek. 
    - Jak chcesz, możemy się jutro wybrać na jakieś porządne zakupy do centrum handlowego. - Alex puściła do mnie oko - To najlepszy sposób na ból głowy z powodu facetów. 
      Niezdecydowanie skinęłam głową, potwierdzając pozytywnie cały ten plan. Przyda mi się chociaż odrobinka relaksu, na sto procent. Chociaż na krótką chwilę chciałam o wszystkim zapomnieć. Ale nie chciałam zapomnieć o Marco. 

6 komentarzy:

  1. Błagam!
    On nie może mieć kurde dziecka z Caro! Ona to na pewno wszystko zmyśliła, albo jest z innym w ciąży i tylko wrabia mi Marco żeby zepsuć pomiędzy nim, a Olivią relacje jakie ich łączą! Mam nadzieje, że to wszystko się wyjaśnij i Marco porozmawia mi z Olivią! :)
    A co do rozdziału to jest po prostu genialny, ale to już wiesz! Czekam na nn <3

    Buźka, Marika :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak ja uwielbiam Twój styl pisania... Powiem Ci tak, z tego może wyjść niezła książka. Rób coś w tym kierunku, dziewczyno, bo masz talent!! I, jeżeli mam być szczera, sprawiłaś tym jednym postem, że łezka zakręciła mi się w oku, co nie zdarza się często przy czytaniu czegokolwiek. Czekam na kolejny! <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Musiałaś namieszać prawda ? :D Ale obiecujesz, że się pogodzą ♥♥ pozdrawiam ; 3

    OdpowiedzUsuń
  4. O nie nie!
    Tak być nie może moja droga!
    Oni muszą być razem, zrozumiano!?
    No..!
    A tą całą wredną żmiję Carolin to bym udusiła własnymi i gołymi rękoma!
    No i jeszcze jedno!
    Carolin może mieszać tylko pomiędzy Marcelą a Marco w moim blogu...
    Nie no żart!
    Wiem głupia jestem!
    Tak, więc... Niecierpliwie czekam na następny rozdział! :D
    A w wolnej chwili zapraszam do siebie: http://serce-nie-slugaa.blogspot.com/

    Pozdrawiam, Kinga ;*

    OdpowiedzUsuń
  5. Nieeee tylko nie to...proszę cię.. tylko nie to!! Co ta Caro sobie wyobraża, że może z butami wchodzić w życie Olivi i Marco?? Podła krowa. Ugh jak ja jej nie lubie....
    Mam nadzieje że to dziecko jest tykko kłamstwem i że szybko Olivia z Marco beda znów razem.
    Rozdział jest wprost cudowny <3 <3
    Całuję :-*
    PS Przepraszam za brak kom. pod poprzednim postem ;-)

    OdpowiedzUsuń
  6. Ogólnikowo piszesz dobrze, ale w niemal każdym rozdziale jest błąd typu(pierwszy akapit) ,,z ściągniętymi...". Tam powinno być ,,ze..." to naprawdę utrudnia czytanie i odpycha... Zastanów się 2 razy zanim coś naiszesz, bo widocznie masz problemy z tymi błędami, albo daj komuś do sprawdzenia, bo takie błędy psują cały urok tekstu, pozdrowionka

    OdpowiedzUsuń